Kielce: Proces dot. zniszczenia homofobicznej "wystawy" - relacja jednego z oskarżonych.
Od początku istnienia tej "wystawy" odbywały się pod nią różne pikiety, i podczas jednej z nich naklejaliśmy na nie jakieś plakaty, a ja od siebie dorzuciłem kilka vlepek. Ostatecznie 3 października 2016 podczas Czarnego Poniedziałku pociąłem tę wystawę nożem. Dostałem wezwanie na psy jakoś kilka tygodni później, gdzie przesłuchiwano mnie na okoliczność nie zniszczenia wystawy, ale naklejenia tych vlepek. Od razu powiedziałem, że tak, owszem, zaklejałem tę wystawę bo nie zgadzam się na szerzenie nienawiści w przestrzeni publicznej, mało tego, dodałem, że chciałem ją wtedy rozpieprzyć. Liczyłem trochę na to, że gliniarze mając tak polityczną sprawę nie połapali się jeszcze, że są dwie sprawy - o naklejanie i o zniszczenie. Można powiedzieć, że trochę tak było. Skoro się przyznałem do zniszczenia, nie musiałem za wiele robić, zaoczny wyrok przyszedł pocztą - 380 złotych. Po kilku ponagleniach, jakiś rok później, w końcu to zapłaciłem.
Na czwartej i ostatniej już rozprawie w końcu wstawiła się Kaja Godek. Muszę przyznać, że zrobiła na mnie okropne wrażenie. Ta osoba w nic kompletnie nie wierzy, mimo oczywistych krzywd jakie jej działalność wyrządza pozostała niewzruszona. Stwierdziła, że nie wie dlaczego komuś taka wystawa mogła przeszkadzać, dlaczego ktoś chciałby ją zniszczyć oraz, że jej treść to nie jej sprawa, ona nie jest od tego, żeby polemizować z "badaniami naukowymi". Co do tych treści, to były to typowe brednie mające na celu znienawidzenie każdej osoby homoseksualnej. Wobec tego współoskarżeni zaczęli zadawać jej pytania, chcąc dogryźć jej i pogrążyć w jakiś sposób. Nie udało się, ponieważ na każde pytanie miała wyuczoną formułkę, a sędzia nalegał aby trzymać się "meritum" sprawy, a nawet odegrał groźną scenkę z biciem pięścią w ławę i powtarzaniem, że "nikt mu polityki do sądu nie wprowadzi".
Miał miejsce również zabawny, według mnie, incydent, gdy Kaja Godek opowiadała czym się zajmuję i wymieniała te wszystkie fundację obrońców życia, dodałem wtedy od siebie głośno "I obrońców białej rasy". Sędzia i prawnik fundacji aż zaniemówili, a potem zrobiła się burza. Wpisano to do protokołu, a sędzia surowo pogroził mi palcem, że to mój ostatni wybryk. No cyrk. Ja ze swojego pytania zrezygnowałem, wszystko co miałem jej ochotę wykrzyczeć zawarłem w mowie końcowej. Brzmiała ona mniej więcej tak: "Miało nie być ideologii, więc nie będzie bo najwyraźniej ci, którzy mnie pozwali też żadnej nie mają, zwyczajnie sobie prowadzą wygodne życie kosztem innych ludzi i siania nienawiści. Powiem tylko, że idąc dziś do sądu widziałem po drodze kilkanaście naklejek z napisem MAKE EUROPE WHITE AGAIN, gdzie był krzyż celtycki i postać z karabinem w kominiarce. Ja to zrozumiałem tak, że jeżeli Europa nie będzie biała to ktoś tam mnie zabije. Wszystkie bym je zerwał, zdrapał, pociął nożem albo zakleił. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że nie chciałem się spóźnić na rozprawę. Tak naklejałem te nalepki i tak samo będę je naklejał, a fakt, że jestem tu czwarty raz przez urażoną dumę jakiegoś homofoba tym bardziej skłania mnie do wniosku, że tutaj nigdy dobrze nie będzie. Czwarty raz tu jestem z powodu naklejki, gdy tymczasem ludzie głodują". Co o tym wszystkim myślę? Że to bzdurna i kuriozalna sprawa. Namawiam wszystkich do reagowania na mowę nienawiści według wszelkich dostępnych im sposobów, a własność to kradzież.
Konrad