Warszawa: sąd zdecyduje co zrobić ze śledztwem przeciwko policjantom, którzy torturowali anarchistów
Jutro sąd zdecyduje czy wznowione zostanie śledztwo przeciwko policjantom, którzy w maju 2016 roku torturowali trzech warszawskich anarchistów.
Trzy lata… Trzy długie lata ciągnie się już śledztwo dotyczące tortur, jakim poddani byli warszawscy anarchiści. Stało się to w maju 2016 roku, kiedy zatrzymani zostali przez policję podczas próby podpalenia dwóch radiowozów. Sprawa warszawskiej trójki zakończyła się już dawno temu, jednak śledztwo przeciwko funkcjonariuszom do tej pory nie znalazło swojego finału. Nie mówimy tu o procesie sądowym, bo nigdy nie postawiono w tej sprawie zarzutów. Zamiast tego od 2016 roku sprawa pozostaje w rękach prokuratury, która już dwukrotnie ją umarzała.
Kontekst, czyli sprawa „warszawskiej trójki”
Wszystko zaczeło się w nocy z 22 na 23 maja 2016 roku, kiedy trzech warszawskich anarchistów podjęło się akcji podpalenia dwóch policyjnych radiowozów. Na miejscu oddziały policji, w tym oddział anty-terrorystyczny i funkcjonariusze z wydziału ds. walki z terrorem kryminalnym, przygotowały na nich zasadzkę. Dwa dni później, podczas konferencji prasowej zwołanej przez policję i prokuraturę, rzecznik policji z dumą poinformował, że służby specjalne od dłuższego czasu inwigilują środowiska anarchistyczne, a zebrane przez nich „informacje operacyjne” pozwoliły na złapanie anarchistów na gorącym uczynku. Nigdy się nie dowiedzieliśmy jakie to były „informacje operacyjne” i skąd pochodziły, mimo iż w trakcie procesu obrona starała się o odtajnienie tych informacji.
Po konferencji prasowej rozpoczęło się medialne piekło. Wszystkie portale i gazety rozpisywały się o zatrzymanych „anarchistach terrorystach”, a prokuratura podsycała atmosferę odgrażając się zarzutami o posiadaniu materiałów wybuchowych i narażeniu życia i zdrowia, za co grozić im miało do 10 lat więzienia. Warszawska trójka została zatrzymana w areszcie śledczym na okres czterech miesięcy. Osadzeni zostali na oddziale „N”, dla niebezpiecznych – czyli w izolatkach. Ich korespondecja oraz możliwość kontaktu z najbliższymi była surowo ograniczona. Przypomnijmy kilka nagłówków z tamtego czasu: „Warszawa. Anarchiści chcieli dokonać zamachu na komisariat. Zostali zatrzymani”, „Anarchiści chcieli wysadzić komisariat w Warszawie!”, „Przygotowywali atak bombowy na komisariat w Warszawie”, czy choćby „Ideowe dzieci Michnika i Sierakowskiego wysadzają komisariaty”.
Od samego początku prokuratura musiała zdawać sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie postawić tych zarzutów. Utrzymywała jednak, że jest konieczność trzymania anarchistów w areszcie śledczym, mimo że nie podejmowała żadnych kroków w sprawie. W końcu jej opieszałość została zauważona także w sądzie, który we wrześniu 2016 postanowił wypuścić chłopaków po uiszczeniu kaucji w wysokości 20 tysięcy złotych za każdego. Prokuratura potrzebowała aż pół roku i kilku ekspertyz, aby uznać, że to, co rzeczywiście posiadali przy sobie tamtej nocy to zwykła bezyna, którą co najwyżej mogli uszkodzić niektóre części policyjnych samochodów. Warszawskiej trójce postawiono ostatecznie zarzuty usiłowania zniszczenia mienia, za co w czerwcu 2017 roku zostali skazani na trzy miesiące więzienia (które zaliczone zostały na poczet aresztu śledczego), dwa lata prac społecznych po 30 godzin w miesiącu, 300 zł grzywny i konieczność opłacenia kosztów sądowych.
Tortury podczas zatrzymania
(Uwaga! Poniższe fragmenty zawierają opis tortur)
Tak jak sama sprawa chłopaków i to, co usiłowali zrobić, odbiło się szerokim echem w społeczeństwie i samych ruchach lewicowych i anarchistycznych, trudno było skupić podobną uwagę na kwesti sposobu ich zatrzymania. A to odbyło się w szczególnie brutalny sposób. Bicie, gaz pieprzowy, wielokrotne rażenie prądem w czułe miejsca – również w okolice serca, szczucie policyjnym psem to tylko niektóre z „policyjnych czynności”, które wymieniał każdy z nich. Odbywały się także wtedy, gdy zatrzymani leżeli już skuci na ziemi i nie mogli stawiać oporu. Działo się to na miejscu zatrzymania, jak i po przewiezieniu na komisariat. Policja podzieliła się z mediami kilkoma zdjęciami i nagraniami wideo z czynności, które prowadzono już w pałacu Mostowskich. Na wszystkich tych materiałach jeden z zatrzymanych pokazywany był wyłącznie od tyłu. Wiedzieliśmy dlaczego. 25 maja, czyli dwa dni po zatrzymaniu, mała grupa wsparcia pojawiła się pod sądem na ulicy Ogrodowej w Warszawie. Sąd miał zdecydować o areszcie tymczasowym. Każdy z warszawskiej trójki przywieziony był do sądu w obstawie uzbrojonych po zęby i zamaskowanych anty-terrorystów. Wtedy też mogliśmy na własne oczy przekonać się o ich obrażeniach. Twarz jednego z nich była zmasakrowana i cała opuchnięta.
Oni sami nie wnosili żadnych zażaleń na przekroczenie uprawnień funkcjonariuszy. To prokuratura wszczęła śledztwo, kiedy podczas przesłuchania zrelacjonowali przebieg swojego zatrzymania. Grupa wsparcia wawa3, która zorganizowała kampanię solidarnościową z zatrzymanymi, próbowała nagłośnić ten temat, jednak było to możliwe dopiero po wyjściu chłopaków z aresztu, kiedy sami mogli opowiedzieć swoją historię. O tym jakich tortur doświadczyli mówili podczas dni antywięziennych w 2016 roku, a także podczas spotkania zorganizowanego w dniu pierwszej rozprawy. Na stronie kampanii pojawiło się też kilka oświadczeń, w których odwoływali się do swoich doświadczeń.
Tak jeden z nich opisywał, co działo się z nim po aresztowaniu, kiedy leżał już skuty kajdankami i obezwładniony:
“(…) Jeden z nich pochylił się i psiknął mi gazem prosto w oczy krzycząc „Ty k..rwo!”. Byłem bity po twarzy. Starałem się chronić głowę. Wtedy inny policjant przycisnął mnie do ziemi kolanem, przytrzymał mi jedną ręką głowę do ziemi, a drugą mnie bił. (…) Człowiek kopany prądem bardzo specyficznie krzyczy, wchodzi szybko na określoną częstotliwość i na niej zostaje. Nie da się nic z tym zrobić, to odruch. Więc wrzeszczałem, i słyszałem że tak samo wrzeszczą pozostali. Policji nie podobało się, że robimy tak dużo hałasu, więc zabrali mnie do furgonetki. Leżałem na podłodze skuty kajdankami a on raził mnie taserem lub paralizatorem w okolice serca i w krocze, pytajac kto nam to kazał zrobić (…). Zakrywał mi dłonią usta, żeby nie było słychać jak krzyczę. Obiecywał mi, że jeżeli komukolwiek z nich coś się stanie, to znajdą sposób, żebym nie wyszedł z tego żywy. (…)”
Kolejny: „Kucając przy jednym z samochodów na policyjnym parkingu usłyszałem hałas i tupot ciężkich butów. Wstałem, a po kilku sekundach zostałem powalony na ziemię przez pięciu, może sześciu policjantów z wydziału realizacyjnego komendy stołecznej. Byłem kopany i bity po całym ciele. Przeszukano mi kieszenie i skuto dłonie plastikowymi zaciskami na plecach. Zadawano mi pytania: “kto kazał wam to zrobić?”, “co jest w pojemnikach?”. Na żadne z pytań nie odpowiadałem, co skutkowało jeszcze większym biciem. W pewnym momencie policjanci stwierdzili, że kopanie po kroczu, bicie latarką w twarz i uderzenia w żebra nie wystarczą. Użyto na mnie dwu-stykowego paralizatora. Rażono mnie nim w okolice ud, pleców i krocza – nadal zadając te same pytania. Po jakimś czasie podniesiono mnie i zaczęto kopać po kości ogonowej, kilka metrów dalej znów zostałem powalony na ziemię. Przyprowadzili owczarka niemieckiego, który, gdy się nie ruszałem, w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Wyjaśniono mi, co zaraz nastąpi. Jeśli nadal nie będę odpowiadał na zadawane mi pytania, będę ponownie rażony paralizatorem co spowoduje, że owczarek będzie się na mnie rzucał gdyż będę się trząsł leżąc na ziemi. Tak też było. Pies miał na sobie kaganiec, ale próbował się przez niego przegryźć by dostać się do mojej twarzy. Od rażenia paralizatorem skurczyła mi się krtań, zacząłem się dusić. Policjanci żartowali, że pewnie jestem naćpany, dlatego wydaje takie dziwne dźwięki przy oddychaniu. Po jakimś czasie zostałem przeniesiony do samochodu, gdzie znów byłem kopany, tym razem bez żadnego powodu”.
„Po przewiezieniu na komendę, kilka osób (piszę osób, gdyż nie wiem, czy to byli policjanci, mieli kominiarki, na ubraniach nie było żadnych napisów) rozpoczęło przesłuchanie, leżałem na podłodze, skuty, w zakrwawionych ubraniach. Byłem bity, rażono mnie paralizatorem oraz podduszano na przemian zadając pytania, pytania w ogóle nie związane z samym zatrzymaniem, pytano o ruch. Wydaje mi się, że trwało to ponad godzinę.”
Trzy lata tkwienia w miejscu
W polskim prawie do tej pory nie ma żadnego paragrafu dotyczącego tortur. Tortury w tym kraju oficjalnie nie istnieją. Jak jest naprawdę możecie przeczytać w jednym z naszych tekstów: „Polska jako kraj wolny od tortur” (http://ack.most.org.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=674:polska-jako-kraj-wolny-od-tortur&catid=10:krajowa&Itemid=6) . Po pierwszych przesłuchaniach w sprawie radiowozów i relacjach warszawskich anarchistów z przebiegu zatrzymania, prokuratura sama postanowiła wszcząć śledztwo w sprawie podejrzenia przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy. W tym miejscu sprawa jednak utknęła. Śledztwo, mimo iż wszczęte jeszcze w czasie, gdy anarchiści przebywali w areszcie, szybko zostało umorzone. Obrońcy dwóch z nich postanowili się od tej decyzji odwołać i tak w styczniu 2017 roku odbyło się posiedzenie sądu pierwszej instancji, który miał zdecydować czy zostanie ono wznowione. Adwokat zwrócił uwagę sądu na liczne niedociągnięcia związane z umorzeniem sprawy, takie jak nie przesłuchanie poszkodowanego przed podjęciem decyzji o umorzeniu sprawy, czy zaginięcie zeznania drugiego z trzech zatrzymanych. Miesiąc później sąd pierwszej instancji wskazał nieprawidłowości w pracy prokuratury i wydał specjalne zalecenia w jaki sposób wznowione i prowadzone ma być postępowanie śledcze. Mimo to po jakimś czasie zostało ono przez prokuraturę ponownie umorzone. I po raz kolejny obrona złożyła odwołanie od tej decyzji, więc sprawa trafiła do sądu drugiej instancji.
Tak dochodzimy do dnia dzisiejszego, czyli sierpnia 2019 roku. Jutro, o godzinie 12:00 na ulicy Marszałkowskiej sąd drugiej instancji ma podjąć ostateczną decyzję o wznowieniu albo umorzeniu śledztwa. Przypomnijmy, dalej chodzi wyłącznie o śledztwo, a nie jakąkolwiek sprawę sądową z zarzutami przeciwko funkcjonariuszom. Jeżeli sąd postanowi o umorzeniu, dla warszawskiej trójki oznacza to koniec drogi prawnej w polskim wymiarze „sprawiedliwości”.
Jako warszawska grupa Anarchistycznego Czarnego Krzyża możemy podpisać się pod jednym z komunikatów, który wydała kiedyś grupa kampanii solidarnościowej wawa3: „Chcemy podkreślić, że nie wierzymy w państwowy system sprawiedliwości, ale chcemy ujawniać nadużycia policji, prokuratury, cały ten kolesiowski układ, który umożliwia jednej stronie bicie, torturowanie i zabijanie a drugiej tuszowanie i wyciszanie tych działań. Być może (…) będziemy w stanie pokazać chociaż mały fragment tego systemu. Ujawnianie skali nadużyć ma znaczenie dla każdej i każdego z nas, które w swoich działaniach niejednokrotnie spotykały się i będą się spotykać z przemocą ze strony policji. Chcemy wykorzystać każdy sposób, żeby obnażać system państwa policyjnego wymierzony w nas wszystkie.”
Dlatego właśnie jutro wybieramy się do sądu, aby wesprzeć jednego z naszych towarzyszy, który po raz kolejny będzie musiał zasiąść w jednej sali z policjantami. Posiedzenie ma charakter niejawny, co oznacza, że prawdopodobnie nie zostaniemy wpuszczeni na salę. Swoją obecnością, choćby po drugiej stronie drzwi, chcemy jednak pokazać, że żadna osoba represjonowana przez państwo nie jest sama. A jeśli uda nam się dostać do środka, to możecie liczyć na obszerną relację.
Solidarność naszą bronią!
Warszawski Anarchistyczny Czarny Krzyż
Tekst został napisany w oparciu o materiały ze strony kampanii solidarnościowej: www.wawa3.noblogs.org
Stąd pochodzą cytaty opisujące tortury oraz informacje dotyczące sprawy i śledztwa przeciwko nadużyciu uprawnień przez funkcjonariuszy.