Ułaskawieni: Igor Oliniewicz i Mikałaj Statkiewicz
W Dużym Formacie ukazał się oczekiwany już od dawna artykuł o
dwóch białoruskich więźniach politycznych, którzy latem, wraz z
innymi "ułaskawionymi", wyszli na tzw. wolność. Wśród
nich znajduje się Igor Oliniewicz - anarchista, który opisał swoje
wspomnienia z pobytu w areszcie KGB.
Jego książka, wraz z rysunkami
autora, została przetłumaczona na kilka języków - w ubiegłym
roku ukazała się również nakładem anarchistycznej Oficyny
Trojka. Igor był zresztą gościem na urodzinach skłotu Rozbrat,
odwiedził też Katowice i Warszawę - zjawił się u nas niedługo
po wyjściu z więzienia. O tym wyborcza już nie wspomina, możecie
jednak przeczytać w tym niewielkim artykule skrót tego, co
się wtedy wydarzyło. Zapraszamy do lektury książki Igora "Jadę
do Magadanu" - warto, to mocna rzecz.
Na Białorusi nie ma już
więźniów politycznych. Mikałaj Statkiewicz i Igor Oliniewicz
wyszli na wolność 22 sierpnia - trzy miesiące przed
tegorocznymi wyborami prezydenckimi. Oprócz nich Łukaszenka
ułaskawił też czterech innych. Powiedział mediom, że
"kierował się względami humanitarnymi".
Mikałaj
ma 59 lat. W 2010 roku kandydował na prezydenta i brał udział
w protestach przeciw sfałszowanym wyborom. Zamknęli go w
grudniu. Odsiedział cztery i pół roku z zasądzonych sześciu
(w tym 1,5 roku w kolonii karnej i trzy lata w więzieniu
zamkniętym).
Igor ma 32 lata. Nie uznaje żadnej władzy,
jest anarchistą. W listopadzie 2010 roku trafił do więzienia.
Zarzucili mu, że obrzucił ambasadę rosyjską w Mińsku
koktajlami Mołotowa na znak solidarności z represjonowanymi
ekologami rosyjskimi, którzy bronili lasu w podmoskiewskich
Chimkach. Nie przyznał się do winy. Odsiedział pięć lat z
ośmiu (w kolonii karnej).
Obaj o więzieniu rozmawiają
już swobodnie.
2010. Zatrzymanie. Mikałaj
-
Byłem jednym z siedmiu kandydatów opozycji. Bałem się.
Wiedziałem, że tego dnia będą mnie śledzić. Ukrywałem się
do momentu liczenia głosów, żeby wieczorem 19 grudnia 2010
roku wyjść na plac Październikowy. Obiecałem ludziom, że tam
będę. Ale wcześniej musiałem załatwić te mikrofony. Wtedy
mnie dorwali.
Dogadałem się z innym opozycjonistą,
Uładzimirem Niaklajewem, że nasze sztaby wyborcze będą ze
sobą współpracować. Ja nie miałem budżetu, sam wszystkim
kierowałem, a on miał finansowanie, sprzęt i moje zaufanie. A
bez jego sprzętu: głośników i mikrofonu, nie było po co
wychodzić na plac. Nikt by nas nie usłyszał.
Ludzie
Niaklajewa zabrali mnie samochodem z kryjówki. Mieliśmy
zapakować sprzęt do mikrobusa i razem pojechać na plac. Gdy
zajechaliśmy pod biuro, ludzie z KGB i z OMON-u już tam byli.
Wysiedliśmy z samochodu, a tamci wyciągnęli pałki. Bili nas z
góry, po głowach. Miałem na sobie kożuch i dwa swetry, trochę
mnie to ochroniło, ale wkrótce i ręce nie wytrzymały.
Po
śniegu podpełzł do mnie jeden w czarnym kasku. Miał na sobie
rękawice bojowe. Walił mnie w kolana. Straciłem równowagę.
Gdy odzyskałem przytomność, zobaczyłem, że Niaklajew leży
pięć metrów dalej. Nad nim żona, ludzie. Jego zabrała
karetka, a mikrofony zabrał OMON.
Spróbowałem się
podnieść. Czułem ból w rękach i jednej nodze. Zostało mi
jeszcze pół godziny do początku protestu. Razem z chłopcami z
mojej partii poszliśmy na plac przez zaspy. Zebrało się już
klika tysięcy ludzi, trzymali biało-czerwono-białe flagi.
Podeszliśmy do trybuny koło pomnika Lenina. Przemawiał
kandydat Andrej Sannikau - tylko on miał mikrofon. Poprosiłem
jego wolontariuszy o głos. Chciałem powiedzieć ludziom, że
trzeba się stąd ruszyć, że zaraz tu będą, że lepiej
przejść na plac Niezależności. Ale wolontariusze powiedzieli,
że jeśli chcę, to muszę wdrapać się na trybunę, bo
mikrofon jest podpięty kablem. A ja z tą nogą nie dałem
rady.
Chwilę później się zaczęło. Ktoś wybił szyby
w gmachu rządu. OMON-owcy w czarnych kaskach z metalowymi
tarczami zaczęli nacierać na tłum. Wtedy chłopcy wzięli mnie
pod pachy i odprowadzili do taksówki. Ujechaliśmy ze 20 metrów
i nas zatrzymali. Wybili szyby, wyciągnęli kierowcę, potem
mojego zastępcę. Któryś z tamtych usiadł za
kierownicą.
2010. Zatrzymanie. Igor
-
Jedna z
grup anarchistycznych przyznała się do akcji pod rosyjską
ambasadą, ale milicja wciąż nie miała nazwisk. Zaczęli
aresztować wszystkich anarchistów. Przesłuchiwali dziesiątki
osób. Ja z moim kolegą Dimą postanowiliśmy przeczekać tę
burzę w Moskwie. Miesiąc mieszkaliśmy u naszych przyjaciół.
Normalnie chodziliśmy po ulicach, dzwoniliśmy do rodzin,
pisaliśmy z przyjaciółmi na Facebooku. Nie braliśmy tego
wszystkiego poważnie.
28 listopada z Mińska przyjechał
nasz towarzysz Bura. Ktoś wcześniej nam doniósł, żeby na
niego uważać, bo jest zwerbowany. Nie wierzyliśmy. Wyszliśmy
mu z Dimą na spotkanie. Zanim dotarliśmy na miejsce, pojawiło
się FSB. Dima zdążył uciec.
Złapali mnie we czterech:
po dwóch za jedną rękę. Podjechała suka, wepchnęli mnie do
środka, zakuli w kajdanki, a na głowę naciągnęli czarną
czapkę. Zabrali mi telefon i portfel. Nie odezwali się ani
słowem. Przez czapkę dojrzałem, że piszą do siebie
wiadomości na komórce.
W pewnym momencie wcisnęli mnie
między siedzenia. Zwolnili, usłyszałem głosy. Pomyślałem,
że to musi być straż graniczna. Kilkanaście minut później
wyciągnęli mnie na zewnątrz i przekazali innym oficerom. Ci z
FSB powiedzieli, że ostatni raz coś takiego robią i żeby
koledzy z białoruskiego KGB więcej ich o takie usługi nie
prosili. Zrozumiałem, że mnie porwali, bo ekstradycja trwa za
długo. Znów byłem na Białorusi.
Kagebiści zapakowali
mnie do swojego samochodu i od razu wcisnęli mi głowę w fotel.
Mówili, że jeśli nie będę gadał, to wywiozą mnie do lasu,
a tam spotka mnie coś złego. Nie myślałem o niczym, liczyłem
sekundy, żeby móc się kontrolować.
2010.
"Amerykanka". Mikałaj
- Odwieźli mnie do
aresztu KGB. Odmówiłem zeznań i ogłosiłem głodówkę.
Wytrzymałem 24 dni. To był najgorszy okres. Nie dlatego, że
chciało mi się jeść. Cały czas szła mi ślina. Musiałem
wciąż przełykać, nie mogłem się jej pozbyć. Nie spałem.
Kręciło mi się w głowie. Już tylko leżałem. Myślałem, że
jestem w grobie.
Próbowali mnie złamać. Przychodzili
kryminalni. Tacy wielcy, z tatuażami na bicepsach. 24. dnia
założyli mi worek na głowę i wsadzili do suki. Powiedzieli,
że wiozą mnie do lasu. Gdy zdjęli mi worek z głowy,
zobaczyłem, że leżę na łóżku szpitalnym. Przykuli mnie. Na
krawędzi pościeli zobaczyłem pieczątkę - szpital
KGB.
Podpięli mi kroplówkę i powiedzieli: "Już
nam nie umrzesz". Wtedy się poddałem. Zacząłem jeść.
Lekarze byli bardzo profesjonalni. Dbali o mnie.
2010.
"Amerykanka". Igor
- Zamknęli mnie w
jednoosobowej celi: prycza z żelaznych prętów, stolik, okno z
widokiem na ceglaną ścianę. Po kilku dniach zaczęli mnie
przesłuchiwać. Całą dobę bez przerwy siedziałem na krześle
w kajdankach. Na głowie miałem tę samą czarną czapkę.
Przesłuchujący się zmieniali. Grozili, że dadzą mnie do celi
ze skinheadami, a oni zrobią ze mną porządek. Mówili, że
wszyscy mnie sprzedali. Chciałem już im powiedzieć to, czego
oczekują, byleby dali pospać. Ale wytrzymałem. Na koniec
powiedzieli, że jestem winny akcji przy ambasadzie i że jestem
w areszcie śledczym KGB. Byłem tam sześć miesięcy, aż do
wyroku.
Nie wiedziałem nawet, że istnieje specjalny
areszt KGB. Mówili na niego "Amerykanka", bo zbudowali
go na wzór więzienia w Chicago. Po wyborach, jak przyszli do
nas "grudniowcy", "Amerykankę"
przechrzciliśmy na "Guantanamkę".
O wynikach
wyborów prezydenckich 19 grudnia 2010 roku dowiedziałem się,
kiedy do celi dali mi szefa sztabu wyborczego Statkiewicza i
dwóch innych kandydatów na prezydenta. Na korytarzu zobaczyłem
dziesiątki prycz. Ktoś powiedział, że zatrzymali ponad 700
osób. Od tego momentu było dużo ostrzej. W celi narysowali nam
czerwoną linię. Gdy otwierały się drzwi, mieliśmy za nią
wyskakiwać i recytować swoje numery i nazwiska. Pojawili się
też ochroniarze w czarnych maskach. Ktoś mówił, że są ze
specnazu Alfa - najbardziej elitarnej jednostki. To oni
wprowadzili przeszukania.
Zaczynali o szóstej rano.
Wyganiali z cel, popędzali pałami i okrzykami: "Głowa w
dół!", "Szybciej!", "Biegiem!". I tak
co dwie godziny. Od 13.00 do 15.00 pora obiadowa. Kilka godzin
przerwy. Od 15.00 przeszukanie. Pędzono nas do hali sportowej,
tam się rozbieraliśmy i kucaliśmy. Po przeszukaniu stawiali
nas w rozkroku przy ścianie, ręce do góry, oparte o ścianę z
dłońmi wygiętymi do tyłu. Tak robią więźniom skazanym na
dożywocie.
2011. Wyrok. Mikałaj
- W akcie
oskarżenia nie napisali żadnych konkretów. Żaden z moich
kolegów, których złapali 19 grudnia, nie zeznawał przeciwko
mnie. Dostałem sześć lat za "organizację masowych
zamieszek". Trafiłem do kolonii karnej w Szkłowie -
rodzinnym mieście Łukaszenki.
2011. Wyrok. Igor
- Sąd na podstawie zeznań moich kolegów uznał, że
jestem winny. Nie mieli innych dowodów. Dostałem osiem lat w
kolonii karnej pod Nowopołockiem.
2011. Kolonia. Igor
- Było depresyjnie, smutno, trochę jak w wojsku.
Żyliśmy w starych radzieckich barakach - po 85 ludzi w jednym.
Spaliśmy na dwupiętrowych pryczach. Czytaliśmy książki,
oglądaliśmy telewizję. Mogliśmy ćwiczyć. Tylko do stołówki
i do pracy trzeba było stawić się o czasie.
Przez
pierwszy rok obrońcy praw człowieka nie uznawali nas,
anarchistów, za politycznych. Dlatego administracja więzienia
nie zwracała na mnie uwagi. Potem, gdy nas już uznali, naciski
się nasiliły. Zakazali mi pracować przy obróbce drewna,
uznali, że jestem zbyt niebezpieczny, żeby wychodzić do strefy
przemysłowej. Nie pracowałem przez 1,5 roku.
- Skierowali mnie do najcięższych robót. Sześć dni w tygodniu po dziesięć godzin dziennie dźwigałem kloce drewna i ładowałem je na wagony. Przy sobie można było mieć niewiele: mydło, ręcznik, pastę do zębów, szczoteczkę, maszynkę do golenia, bieliznę, adidasy, strój sportowy i pięć książek. Wszystko trzymaliśmy w torbach. Jeśli coś wyjmujesz, musisz to wykreślić, jeśli wkładasz - musisz zapisać. To idiotyczne, ten spis nigdy nie odpowiadał rzeczywistości. Wciąż wyciągaliśmy coś na chwilę.
Powiedzieli mi, że nie zapisałem chustki do
nosa i naruszyłem regulamin. Trafiłem do karceru.
2012.
Karcer. Igor
- W ciągu tych pięciu lat w karcerze
byłem 11 razy. Pierwszy raz posadzili mnie w 2012 roku, gdy
odmówiłem obierania warzyw w stołówce. Wpisali mnie dwa razy
z rzędu w grafiku. Drugi raz siedziałem, gdy rodzina wysłała
mi w paczce płyty CD z muzyką. Pocięli je nożyczkami i
powiedzieli, że to nielegalne. A w każdym baraku jest
magnetofon i dowódca oddziału wydaje go na życzenie.
Cela
to dwa na cztery metry. Jest ciemno. Żarówka ma 36 W. Prycze
rozkłada się tylko na noc. Śpi się w ubraniu. Najgorszy jest
chłód. Trzeba ćwiczyć, żeby się ogrzać.
2012.
Karcer. Mikałaj
- Z karceru najbardziej pamiętam
chłód. Spałem na metalowej pryczy bez materaca i
prześcieradła. Była zima. Mogłem mieć ze sobą szczoteczkę,
pastę, mydło, ręcznik i papier toaletowy. Nic więcej.
Przeszukiwali mnie kilka razy dziennie.
Dali mi nową
odzież: czarną koszulę i czarną kapotę. Potem powiedzieli,
że na koszuli brakuje mi etykietki z numerem i nazwiskiem.
Prosiłem, żeby dali mi igłę i nitkę, to przyszyję. Oni na
to, że później. Następnego dnia znów odnotowali brak
etykietki. I następnego. Po tygodniu napisali do sądu, że
złośliwie nie przestrzegam zasad. Sąd orzekł, że naruszyłem
osiem zasad regulaminu: pięć z nich dotyczyło etykietki, trzy
pozostałe chustki do nosa. Zamienili mi kolonię karną na
zamknięte więzienie. Kolonia to przy tym sanatorium.
2012. Dentysta. Igor
- Nie było stomatologa. Zęby wyrywaliśmy sami. Nitkę
nylonową zawiązywaliśmy wokół zęba, do drugiego końca
przywiązywaliśmy ciężarek. We dwóch trzymaliśmy delikwenta,
a trzeci ciągnął ciężarek. Dopiero gdy szczęka puchła i
gniła, wysyłali w konwoju do szpitala. Przez choroby i
powikłania średnio raz w roku ktoś umierał.
Umierali
też ze starości. Albo z depresji. To cmentarzysko ludzkich
losów. Nikt nie mówi o niczym innym, tylko o swoim utraconym
życiu, karierze, bliskich. Po paru latach zaczynasz myśleć, że
tak mają wszyscy, że tak już jest w życiu. I do strachu
przywykasz. Nic cię nie rusza. Wielu przez to zwariowało.
2012.
Psychiczny. Mikałaj
Mikałaj: - W styczniu 2012 roku
trafiłem do więzienia w Mohylewie. Byłem tam trzy lata. 23
godziny dziennie w celi, w której jest drewniana szafka,
toaleta, metalowa prycza i stół z ławką. Na okrągło świeci
światło. Za dnia mocniejsze, w nocy przygaszone. U góry okno
przysłonięte metalowymi żaluzjami. Gdy patrzysz na nie na
wprost, widzisz tylko żelazo, a z bardzo bliska możesz zobaczyć
wąski pasek nieba (przez trzy lata najbardziej tęskniłem za
niebem).
Na godzinę wypuszczają na spacer. Spacerniak
też wygląda jak cela, zamiast dachu jest siatka, bardzo gęsta.
Pilnują strażnicy i psy - owczarki i rottweilery. Przez trzy
lata liczyłem kroki: 35 w tę i 35 w drugą
stronę.
Dokooptowali mi do celi psychicznie chorego.
Chorąży rosyjskich wojsk rakietowych. Kazali mu jechać do
Czeczenii. Odmówił, więc wygonili go z armii, wrócił do
ojczyzny, na Białoruś, do swojej wioski. Pił wódkę ze swoim
przyjacielem i go zabił. Dostał za to tyle, co ja za
demonstrację - sześć lat. Bardzo był dumny z siebie, że
potrafił zabić człowieka jednym kopniakiem.
Koledzy z
celi obok powiedzieli mi przez umywalkę, że z nim wszystko w
porządku, że nie jest cwelem (cwele w więzieniu mają
najgorzej: oddzielnie jedzą, oddzielnie śpią; to
homoseksualiści albo tacy, którzy naruszyli rytuał więzienny:
zjedli coś ze śmietnika, napili się z cwelem herbaty albo
dłużej siedzieli z nim w jednej celi). Powiedzieli mi, że nie
będę przecwelony, jeśli będę z nim siedział, ale dodali, że
nikt jeszcze nie siedział z nim dłużej niż pięć dni.
Wytrzymałem z nim dwa miesiące.
- W moim oddziale był chłopak, Wicia. Na jakiś czas
wysłali go do kolonii o zaostrzonym rygorze. Ale przetrwał to
dzielnie. Wrócił. Miał mieć widzenie z matką, ale nie mogła
dojechać. Bardzo mu zależało, żeby do niej zadzwonić. Dowódca
odmówił. Następnego dnia wyszliśmy do pracy, do strefy
przemysłowej, i zobaczyliśmy Wicię, jak wisiał na belce.
Strażnicy tylko klęli, że będą mieli dodatkową papierkową
robotę.
2012. Żona. Mikałaj
- Przez te
pięć lat odsiadki Marynę dopuścili do mnie tylko raz - gdy
braliśmy ślub. Pozwolili jej zostać na długim widzeniu.
Zamknęli nas w jednej celi na jedną dobę, chociaż
przysługiwały nam trzy. Potem pisałem do niej listy, ale je
przejmowali. Zabraniali mi do niej dzwonić. Zacząłem
przekazywać jej wiadomości przez kolegów, którzy wychodzili
na wolność. W pewnym momencie Maryna miała tyle telefonów od
nieznajomych, że nie wierzyła, że to ode mnie. Myślała, że
to prowokacje. Ustaliłem więc hasło: coś, o czym tylko my
oboje mogliśmy wiedzieć.
Maryna najpierw straciła pracę
w firmie farmaceutycznej i zaczęła pracować dla organizacji
praw człowieka. Zajmowała się moją sprawą. Później, w
kwietniu zeszłego roku, miała wypadek samochodowy. Razem z
adwokatem wracali ode mnie. Prosiłem, żeby jechali inną drogą,
niż przyjechali, ale tamta jest krótsza. Zza górki wjechał w
nich rozpędzony jeep - zderzenie czołowe, cudem przeżyli. Sąd
uznał, że kierowca jeepa jest winny. Dostał karę grzywny - 10
dolarów.
2012. Siostra. Igor
- Moja mama
zaprzyjaźniła się z Maryną. Razem działały w jednej
organizacji. Naszą sprawą zainteresowały obrońców praw
człowieka i europejskich dyplomatów.
Potem, podczas
jednego z przesłuchań, wspomnieli o mojej siostrze. Mówili, że
pewnie mi pomagała. Zakazałem jej przyjazdu do kraju. Razem z
dziećmi mieszka w Genewie.
2014. Krew. Mikałaj
- Do celi dali nam trzeciego. Oficera z brygady
pułkownika Dmitrija Pawliczenki, tego samego, który kierował
"szwadronami śmierci" i zlecał morderstwa na
opozycjonistach. Tak się przedstawił. Mówił, że sam zajmował
się uprowadzaniem polityków. Wiedziałem, że to próba
wywarcia presji. Ale jakoś się dogadaliśmy. Był schludny,
codziennie ćwiczył. Nie był głupi. Trzy razy w tygodniu pisał
do mamy długie listy. Odpisywała mu raz na dwa tygodnie.
Wiedziałem, że musi na mnie raportować. Pewnie obiecali mu, że
szybciej wyjdzie. Siedział za zabójstwo. Przez lata szkolili go
na maszynę do zabijania, a po tej historii z uprowadzaniem
opozycjonistów obiecali nienaruszalność. I zabił swoją
narzeczoną. Mówił, że go sprowokowała.
We trójkę
wytrzymaliśmy sześć dni. Naciskaliśmy na tego psychicznego.
Mówiliśmy mu: "Odejdziesz czy nie? Napisz podanie o
przeniesienie. Może jak tu dłużej posiedzisz, to się
przecwelisz? Skąd wiesz, jaki mamy status?".
On w
końcu nie wytrzymał. Złamał maszynkę do golenia, wyciągnął
żyletkę i podciął sobie żyły w nadgarstkach. To stary
sposób na przeniesienie. Na strażników już nie działa.
Zabandażowali go i przypięli kajdankami na korytarzu, żeby był
na widoku, aż rany mu się nie zagoją.
Potem, gdy wrócił
do celi, podciął sobie gardło, ale nie głęboko. Siedział
cały dzień z opuszczoną głową, ze ściśniętym podbródkiem.
Gdy strażnik do niego podszedł, odchylił głowę i krew
siknęła. Strażnik zemdlał. Ale to też nie podziałało. Znów
go zabandażowali.
Trzecim razem zagroził służbie
więziennej, że się zatka. W więziennym slangu oznacza to, że
wsadzi sobie plastikową część długopisu w odbyt i wciśnie
aż pod przeponę. Strażnicy wiedzieli, że trzeba będzie go
operować w szpitalu. A żeby go przewieźć, trzeba będzie
powiadomić Mińsk - to już problem, więc zabrali go z
celi.
2015. Łaska. Igor
- W czerwcu tego
roku dowódca oddziału zapoznał mnie z artykułem 411. Mówi o
tym, że jeśli więzień narusza regulamin, to sąd może
przedłużyć mu wyrok. Sugerowali też, że przeniosą mnie do
zamkniętego więzienia.
Dwa razy wzywali mnie, żebym
podpisał prośbę o ułaskawienie. Mówili: damy ci wolność. A
przecież wolności nie można dać. Wtedy to tylko darowizna.
Wolność trzeba sobie wywalczyć. Dwa razy odmówiłem.
Odpowiedziałem, że będę siedzieć tyle, ile trzeba.
2015.
Łaska. Mikałaj
- Zaczęli na mnie naciskać, żebym
napisał do prezydenta z prośbą o ułaskawienie. Odmawiałem.
Próbowali wpłynąć na innych więźniów, żeby mnie
przycisnęli. Mówili im: "Wszystkie wasze problemy są
przez niego. Może znajdzie się prawdziwy mężczyzna, który
wymierzy mu sprawiedliwość?". No i przyszło do mnie kilku
prawdziwych mężczyzn. Powiedzieli, że chcą mnie
ochraniać.
2015. Zwolnienie. Igor
-
Odsiadywałem w karcerze 11. raz. Przyszedł klawisz i kazał mi
się zbierać. To było 22 sierpnia - święto systemu
penitencjarnego na Białorusi. Wyprowadzili mnie do strefy
przemysłowej, do bramy, gdzie wyjeżdżają ciężarówki z
belkami drewna. Na miejscu byli już konwojenci z psami.
Odczytali mi akt łaski, dali paszport i kazali wsiadać do
autobusu. Odwieźli mnie na dworzec.
2015.
Zwolnienie. Mikałaj
- W ostatnim roku odsiadki
napisałem podanie o jednoosobową celę. Przyznali. Pierwszy
tydzień to była euforia. Po trzech latach kontrolowania
sąsiada, podglądania, co robi, reagowania na każdy ruch, w
końcu poczułem się bezpieczny. Niebezpieczeństwo pochodziło
już tylko z jednej strony - drzwi. Potem, żeby nie zwariować,
zacząłem częściej ćwiczyć. Nie sądziłem, że wypuszczą
mnie po czterech miesiącach. Do ostatniego momentu nie
wiedziałem, że mnie zwalniają. Ledwo zdążyłem zebrać swoje
rzeczy.
Na dworcu w Mińsku było dużo ludzi, byli
aktywiści, fotoreporterzy, dziennikarze. Ludzie trzymali
biało-czerwono-białe flagi, bili brawo, krzyczeli "Żywie
Białoruś". Maryna płakała, trzymała białe i czerwone
róże.
Igor w pierwszym tygodniu wolności
pojechał z rodzicami na Cypr. Na Białoruś już nie wróci.
Warunkiem jego zwolnienia była deklaracja opuszczenia kraju.
Jeszcze nie wie, gdzie zamieszka.
Mikałaj po
zwolnieniu z aresztu pojechał z Maryną na wakacje do
Grecji. Wciąż mieszka w Mińsku. Przez osiem lat będzie objęty
profilaktycznym nadzorem. Nie może wychodzić z domu nocą ani
startować w wyborach.
Źródło: http://wyborcza.pl/duzyformat/1,150173,19541873,laskawosc-lukaszenki-bialorus-wypuscila-politycznych-z-wiezien.html